Stanisław Anioł Stanisław Anioł
1738
BLOG

JOW-y: pytania do przeciwników

Stanisław Anioł Stanisław Anioł Polityka Obserwuj notkę 73

W referendum wyznaczonym na dzień 6 września b.r. odpowiemy na pytanie, czy w wyborach do Sejmu chcemy JOW-ów, czy też może wolimy zachować aktualny system. Tym samym, osoby głosujące na opcję „NIE”, jak również te, które zostaną tego dnia w domu, ustawią się – chcąc, nie chcąc – w pozycji zwolenników obecnej ordynacji wyborczej.

Podstawowe pytanie, jakie można zadać przeciwnikom JOW-ów, jest więc następujące: „Jak nie JOW-y, to co w zamian?”

Moim zdaniem, opcja status quo nie wchodzi w grę, gdyż nasza obecna ordynacja wyborcza do Sejmu jest jedną z najgorszych. Jeśli ktoś sądzi inaczej i w zamian JOW-ów proponuje obecny system, to mam dalsze pytania:

 

1. Czy obecna ordynacja faktycznie jest proporcjonalna?

Głównymi zarzutami wobec JOW-ów jest to, iż liczba mandatów uzyskanych przez partie nie odpowiada poparciu, jakim cieszą się one wśród wyborców. Ponadto, spora grupa wyborców w ogóle nie ma swojego reprezentanta w parlamencie. Jak to się jednak ma do:

a) instytucji tzw. progów wyborczych, które również pozbawiają część wyborców reprezentacji a niemałą część zmuszają do głosowania strategicznego – tj. na partię, którą nie do końca się popiera, ale która prawie na pewno przekroczy próg?

W wyborach do Sejmu z roku 1993 SLD uzyskało 20,4 % głosów a PSL 15,4 % głosów. Na skutek 5 % progu wyborczego oraz znacznego rozproszenia prawicowych głosów, partie, które dostały się do Sejmu, reprezentowały jedynie 65 % wyborców, co oznacza, że 1/3 wyborców wybrała partie, które nie weszły do Sejmu a ich glosy zostały zmarnowane. W rezultacie, 1/3 wyborców nie miała swojego posła w Sejmie.

W roku 1993 koalicja SLD i PSL miała 303 posłów (przypominam: przy 36 % poparcia w skali kraju); w Senacie zaś – 73 senatorów. I to właśnie tak wybrany parlament przegłosował naszą obecną Konstytucję. Całkowicie nieproporcjonalny parlament zaordynował nam proporcjonalną ordynację wyborczą, którą w referendum w dniu 25 maja 1997 r. poparło zaledwie 22,58 % uprawnionych (tj. 52,7 % „ZA” przy frekwencji 42,86 %). Słysząc głosy o „niekonstytucyjności” referendum z 6 września b.r. albo też zapowiedzi niskiej frekwencji, warto pamiętać o okolicznościach, w jakich powstała Konstytucja, z którą wszystko ma być dziś zgodne.A propos progów: Co by się stało, gdyby – na skutek totalnego rozproszenia głosów – tylko jedna partia przekroczyła próg, uzyskując np. 5,5 % głosów? Albo jeszcze lepiej: Co by było, gdyby żadna partia nie przekroczyła progu?

b) sposobu przeliczania głosów (metodami d’Hondta, Sainte-Lague zmodyfikowaną i niezmodyfikowaną itp.). Zastosowanie zmodyfikowanej metody Sainte-Lague w wyborach w 2001 r. pozbawiło SLD możliwości samodzielnych rządów, którą by miało, gdyby głosy przeliczano metodą d’Hondta. Jaka była w takim razie wola wyborców, którą należało proporcjonalnie przełożyć na mandaty? Samodzielne rządy SLD czy też koalicja z PSL?

Oczywiście można powiedzieć, że proporcjonalność proporcjonalnością, ale stabilną większość stworzyć trzeba. Takie częściowe odpuszczenie tak rzekomo cenionej proporcjonalności można skomentować następująco: cnota stracona, a rubelek niezarobiony. Jeśli ktoś mówi o tym, jak ważne jest wierne oddanie poglądów wyborców, a następnie proponuje system zakładający konieczność głosowania taktycznego, to – mam wrażenie – nie wie, o czym mówi.

 

2. Kto mnie tak naprawdę reprezentuje?

W ordynacji proporcjonalnej z listami partyjnymi głosuje się na ogólne idee, programy czy zbiory poglądów, reprezentowane przez całe środowiska (np. w sprawach gospodarki czy polityki zagranicznej). Problem jest tylko taki, że idee, programy czy zbiory poglądów są bytami bezcielesnymi – nie pójdą same do Sejmu i nie zaczną głosować zgodnie z oczekiwaniami wyborców, którzy te poglądy zaakceptowali. Idee te muszą realizować w Sejmie konkretni ludzie. Tyle tylko: jacy ludzie? Problem ten jest skutkiem usunięcia więzi pomiędzy wyborcą a posłem. Założeniem ordynacji proporcjonalnej z listami partyjnymi jest bowiem to, że wszyscy kandydaci na liście danej partii, myślą dokładnie tak, jak partia. Założenie to jest oczywiście błędne i nie pomaga tutaj możliwość oddania głosu na konkretnego kandydata z tzw. listy otwartej. A oto szczegółowe problemy:

  1. Na moim głosie do Sejmu dostają się także osoby, na które nie głosowałem. Jest to konsekwencją tego, że głos na kandydata jest powiązany z głosem na całą listę (coś jak obowiązkowa kawa i wuzetka do każdego dania z „Misia”). Oddając głos na kandydata X z partii ABC, pomagam dostać się do Sejmu nie tylko kandydatowi X, ale także np. kandydatowi Y, którego szczerze nie znoszę. Kto mnie w takim razie reprezentuje w Sejmie? X czy Y? A jeśli mnie reprezentuje X, to kogo reprezentuje Y?
  2. Najmniejszą liczbą głosów, z jaką można zostać posłem, jest… 0 głosów. Jest to konsekwencją poprzedniej wady. Wyobraźmy sobie bowiem, że partii X w okręgu nr 1 przypada 9 mandatów. Po przydzieleniu 8-miu mandatów okazuje się jednak, że na okręgowej liście partii X nie pozostał już żaden kandydat, który otrzymałby choć jeden głos. Co się wówczas dzieje? Dziewiąty mandat pozostaje nieobsadzony? Dziewiąty mandat otrzyma ten z pozostałych, niewybranych dotychczas kandydatów, który jest najwyżej na liście. I tyle. Kogo reprezentuje taki poseł? Oczywiście w praktyce tak się raczej nigdy nie zdarzy, ale moim zdaniem, dobry system wyborczy powinien wykluczać nawet teoretyczne zaistnienie takiej sytuacji.
  3. Kogo reprezentuje poseł, który zmienił barwy partyjne w trakcie kadencji? Został wybrany dlatego, że znajdował się na liście partii obiecującej realizację idei X, a teraz przeszedł do partii realizującej ideę Y. Czy wyborcy, których głosami został wybrany, mają nadal swoją reprezentację?
  4. Jak ma się proporcjonalność do tzw. frakcji wewnątrz partii? Nawet, gdy głosuję na kandydata X z partii ABC, to jaką mam pewność, że na moim głosie nie wjedzie do Sejmu kandydat Y, który należy do innej frakcji w partii ABC i po cichu będzie realizował politykę, z którą się nie zgadzam, a po pewnym czasie przejdzie do partii DEF?

Weźmy na przykład słynną już frakcję konserwatywną w PO. Ktoś może oczywiście powiedzieć, że wielu wyborców umyślnie głosowało na konserwatywnych kandydatów na listach PO i gdyby nie ci kandydaci, w ogóle nie zagłosowałoby na PO. Nie jestem taki pewien co do tej świadomości wyborców, na potwierdzenie czego podam następujący przykład:

Próbując ocenić, którzy posłowie PO należą do tzw. frakcji konserwatywnej, wziąłem pod uwagę sejmowe głosowanie nr 49 z dnia 25 stycznia 2013 r. (głosowanie nad projektem umowy związku partnerskiego autorstwa posła Dunina – kiedy to frakcja konserwatywna wystąpiła przeciwko projektowi własnej partii). W ten sposób oceniłem liczebność frakcji konserwatywnej na 46 osób.

Trzy osoby z tej grupy zostały wybrane z okręgu Nowy Sącz, co – w połączeniu z faktem, iż okręg ten wybiera 10 posłów a pozostałych 7 pochodzi z PiS – oznacza, iż sejmowa reprezentacja owego okręgu jest w 100 % konserwatywna. Wprawdzie tamten region faktycznie jest znany z konserwatyzmu wyborców, ale czy aż 100-procentowego? W tegorocznych wyborach prezydenckich Bronisław Komorowski uzyskał w drugiej turze w powiecie nowosądeckim (bez miasta Nowy Sącz) wynik prawie 21 %, w powiecie nowotarskim 28,69 % a w powiecie tatrzańskim prawie 35 %. Owego 10-30% poziomu „liberalizmu” nie odnotowały jednak wybory parlamentarne w 2011 r. Nie było go tam 4 lata temu? A może po prostu ordynacja nie oddaje poglądów wyborców…

Podobny przypadek zaobserwować można w okręgu Gdynia, gdzie mamy aż 5-ciu tzw. konserwatystów z PO. Tym samym, w roku 2011 w rzeczonym okręgu wygrała frakcja konserwatywna, wyprzedzając PiS z 4-ema mandatami oraz „niekonserwatywną PO” z 3-ema. Czy sejmowa reprezentacja okręgu Gdynia (w którym Bronisław Komorowski uzyskał w tym roku średnio 60 % głosów) przez 9-ciu konserwatystów (na 14 mandatów w całym okręgu) wiernie oddaje poglądy tamtejszych wyborców?

 

3. Po co mi w ogóle „mój” poseł, jeśli ma on być w opozycji?

Czasem zastanawiała mnie, dlaczego nawet najwytrwalsi zwolennicy obecnej ordynacji bez mrugnięcia okiem akceptują fakt, iż decyzje w Sejmie podejmowane są większością głosów, a nie proporcjonalnie. Tyle wysiłku po to, aby jakieś mniejszościowe środowisko miało swoją sejmową reprezentację tylko po to, aby spędziła ona 4 lata w opozycji, nie mając na nic wpływu. Co bowiem może zrobić opozycja? Nie odwoła żadnego ministra, gdyż koalicja będzie go bronić, jak niepodległości (nawet po to, aby po cichu zmusić go do dymisji w miesiąc później). Wszystkie projekty ustaw opozycji trafiają do tzw. zamrażarki na długie 4 lata. Jedyne, co może zrobić poseł opozycji, to trochę pokrzyczeć z mównicy i brylować w mediach. A jeśli koalicja się rozpadnie, to co zrobi opozycja? Odwoła wszystkich ministrów po kolei (skoro nie ma szans na konstruktywne wotum nieufności) albo opuści salę po to, aby uniemożliwić osiągnięcie quorum. Oba manewry zastosowała PO w 2007 r.

Jedyną partią po roku 1993, która nigdy nie wygrała wyborów a system proporcjonalny pozwolił jej na udział we władzy (czego nie miałaby przy JOW-ach), jest PSL + przez chwilę Samoobrona i LPR. Jedynie wyborcy PSL faktycznie korzystają na posiadaniu swojej, proporcjonalnej reprezentacji. Kto wygra wybory proporcjonalne? Przyszły koalicjant PSL-u.

Wiele osób podaje przy okazji JOW-ów przykład tegorocznego wyniku wyborczego UKIP (12,6 % głosów i tylko 1 mandat na 650). Zastanawiam się, na czym polega przewaga Ruchu Palikota (10 % głosów i 40 mandatów na 460) – który uzyskał znaczącą reprezentację – nad UKIP. UKIP szło do wyborów z zasadniczymi dwoma hasłami: referendum ws. członkostwa w UE + zaostrzenie polityki imigracyjnej. Czym zajmie się nowa Izba Gmin, nawet pomimo braku posłów UKIP? Odpowiedź: referendum oraz imigracją. Czy wyborcy UKIP, pomimo braku widocznej reprezentacji, nie są – w jakimś stopniu – zwycięzcami tegorocznych wyborów? W sumie dostali to, co chcieli. A teraz dla porównania Ruch Palikota, który szedł do wyborów z zasadniczym hasłem świeckiego państwa. Co z tego wyszło, pomimo posiadania wyraźnej reprezentacji? Odpowiedź: nie tylko nic nie wyszło, ale idea świeckiego państwa została skompromitowana w taki sposób, że przez wiele lat nikt nowy jej nie podejmie. Wyborcy Ruchu Palikota nie tylko nie dostali tego, co chcieli, ale niewykluczone, że nigdy już tego nie dostaną.

 

4. Jak to w końcu jest ze stanowiskiem PiS-u w sprawie JOW-ów?

Zgodnie z powszechnym przekonaniem, PiS jest zdecydowanie przeciwny wprowadzeniu JOW-ów. Pragnę jednak zauważyć, iż w projekcie Konstytucji, ogłoszonym przed wyborami w 2005 r. (nadal dostępnym pod adresem: http://www.pis.org.pl/doc.php?d=unit&id=7), art. 76 ust. 1 stanowi, że „Sejm składa się z 360 posłów wybranych w wyborach powszechnych, równych i bezpośrednich, w głosowaniu tajnym”. Ani słowa o proporcjonalności. Proszę mi powiedzieć, czym ten projekt różni się od wniosku o zmianę Konstytucji, jaki Bronisław Komorowski złożył w Sejmie w dniu 12 maja b.r.? (dostępny tutaj: http://www.prezydent.pl/prawo/ustawy/zgloszone/art,31,projekt-nowelizacji-konstytucji-ws-jow-ow.html).

Na tym nie koniec. Art. 82 ust. 1 projektu PiS-u z roku 2005 stanowi, iż „Senat składa się, z zastrzeżeniem ust. 2, z 30 senatorów wybranych w wyborach powszechnych, równych, bezpośrednich, w głosowaniu tajnym, w jednomandatowych okręgach wyborczych”. Czy przypadkiem – nie licząc liczebności – taki właśnie Senat mamy dzisiaj? Na jednomandatowość ordynacji do Senatu wskazuje również art. 10 ust. 2 projektu Konstytucji PiS z roku 2010.

Dziwię się, że nikt nie wyciągnął tego podczas kampanii wyborczej. Wystarczyło zapytać Andrzeja Dudę, co sądzi o projekcie Konstytucji autorstwa własnej partii z roku 2005. Mnie znalezienie tych dokumentów zajęło 5 minut.

 

Podsumowując, wskazane powyżej wady obecnej ordynacji w żaden sposób nie mają charakteru zupełnego. Z pewnością wiele rzeczy pominąłem, ale – w mojej ocenie – przedstawione wady powodują, że system wcale nie jest proporcjonalny i wcale nie oddaje wiernie poglądów wyborców. Jego prawdziwym beneficjentem jest praktycznie wyłącznie PSL.

Podobno JOW-y sprawdzają się w Wielkiej Brytanii, ale nie sprawdzą się w Polsce. Moim zdaniem, system proporcjonalny z listami partyjnymi może sprawdza się w krajach skandynawskich, ale u nas stał się swoją własną karykaturą.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka